Sesje, które kocham najbardziej, to sesje “Dzień z życia”. Pokochałam je, można by tak rzec, od pierwszego wejrzenia, odkąd je zobaczyłam u mojej mentorki Kirsten Lewis Bethmann. Z doświadczenia wiem jednak, że wielu z Was trudno jest się na nie zdecydować, bo
- o matko, 6 godzin? 12 godzin? Tak długo? Ale ja nie wiem, czy tyle czasu wytrzymamy,
- no wiesz, u nas to ciągły chaos w domu…
- chcielibyśmy bardzo, ale u nas to wszystko takie zwyczajne…
- chcielibyśmy takie zwykłe zdjęcia, ale wiesz, nasze dzieci to żadne aniołeczki: jak zaczną marudzić? Jak będą niegrzeczne?
Z takimi wątpliwości spotykam się najczęściej podczas rozmów z Wami. Staram się tłumaczyć, że sesja “Dzień z życia”, to właśnie chaos dnia codziennego, to właśnie ta niezwyczajna zwyczajność, to płacze dzieci, jęki przy czesaniu i ubieraniu, wygłupy przy jedzeniu i zmęczenie rodzica pod koniec dnia.
I wiecie co? Postanowiłam na skórze własnej i swojej rodziny sprawdzić, jak to jest być fotografowaną podczas sesji “Dzień z życia”.
Fotograf u fotografa
Już od dłuższego czasu nosiłam się z myślą, żeby zatrudnić koleżankę po fachu i zaprosić ją do nas na sesję, ale zawsze to odwlekałam, albo z powodu choroby dziecka, albo o zgrozo!, bo miałam nadzieję schudnąć jeszcze może ze 2 kg, bo przecież wtedy dopiero będę się nadawać do zdjęć… (tak, tak, fotografki też miewają różne dziwne wymagania w stosunku do siebie 😉 ) Aż wreszcie, któregoś słonecznego czerwcowego dnia pomyślałam sobie: teraz albo nigdy!
Przecież nie robię tych zdjęć tak naprawdę dla siebie… chcę je zrobić przede wszystkim dla moich córek, żeby miały z mamą też trochę fajnych fotografii – jako fotografka rzadko pojawiam się na naszych domowych zdjęciach, jeśli już na nich jestem, to zwykle są to selfiki robione telefonem. O, takie jak te:
A ja wolałabym jednak, żeby moje dziewczyny zapamiętały matkę nie tylko z selfików, nawet jeśli selfiki teraz w modzie 😉
Oto dwa najważniejsze powody, z których zdecydowałam się na sesję “Dzień z życia”:
- chciałam, żeby moje córki miały zdjęcia z mamą i tatą, żeby mogły po latach przywołać w pamięci wspólne chwile patrząc na te fotografie
- chciałam również sprawdzić, jak to jest być po drugiej stronie obiektywu :).
Strach ma wielkie oczy
A jak było na naszej sesji “Dzień z życia”? Wybraliśmy sesję sześciogodzinną i było rewelacyjnie :). W dużej mierze dzięki pani fotograf Sylwii Szuder (Jeśli macie chwilę, koniecznie zajrzyjcie na jej stronę! KLIK) Oczywiście strach był: młodsza córka przejmowała się, czy aby na pewno wytrzyma i będzie “grzeczna” przez cały czas sesji, mąż się zastanawiał, co zrobimy, jak będzie lało…. I wiecie co? Lało przez cztery godziny naszej sześciogodzinnej sesji, blady strach padł na mnie, bo matko jedyna, co teraz zrobimy, będziemy siedzieć, za przeproszeniem, na tyłku w domu ten cały czas, a miało być tak pięknie…, ale wiecie co, mimo to było cudownie:
- było pieczenie zdrowych babeczek (których na pewno już nigdy nie upieczemy ;)),
- była gra w nasze ulubione karty i ulubioną grę młodszej córki,
- była nauka jazdy na dziwnej deskorolce,
- były gonitwy i płacze z powodu czesania
Te sześć godzin sesji to był nasz czas, nasz dzień z życia, nasza zwyczajność, nasz chaos i nasz bałagan. Jeśli chcecie utrwalić na fotografiach Wasz czas, Waszą codzienność, zapraszam serdecznie! Teraz ja też już wiem, jak to jest zaprosić do siebie fotografa i wiem na pewno, że nie ma się czego bać!
Autorką zdjęć z tego wpisu jest Sylwia Szuder Fotograf. Wyjątkiem są tylko selfiki: autorami selfików jest mój mąż, moja córka i ja 😀
Świetne zdjęcia, taka sesja może być cennym doświadczeniem dla każdego fotografa.
Dziękuję 🙂 Moim zdaniem naprawdę warto przeżyć takie doświadczenie i poczuć, jak może się czuć nasz klient, gdy jest fotografowany 🙂